logo

Ludwik Maciąg

prof. Ludwik Maciąg

Mistrz w górach.

W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, do Hańczowej przyjechał profesor warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych - Ludwik Maciąg. Mistrz pejzażu, niezrównany animalista i batalista, niezwykły człowiek. Choć brzmi to jak początek bajki czyli - „dawno, dawno temu”, w istocie było to zaledwie trzydzieści lat wstecz. Profesor był wielkim miłośnikiem zwierząt, przyrody i człowiekiem wielkiego serca. Gdy pierwszy raz odwiedził Góry Rusztowe, rozejrzawszy się dookoła ku naszemu zdziwieniu stwierdził, że góry są „nieciekawe malarsko”. A góry znał różne. Tatry, Gorce i Pieniny poznawał z prof. Tadeuszem Kulisiewiczem, znakomitym grafikiem, którego był asystentem. Jeździli więc razem do Szlembarku, gdzie Kulis próbował „zarazić go górami”, ale kończyło się jak zawsze u Maciąga - na koniach. To właśnie konne wyprawy sprawiały, że decydował się na wyjazdy „w góry”. Z czasów wojennych znał Beskid Sądecki, lecz źle mu się kojarzył z nieudaną próbą przejścia przez zieloną granicę do Francji i z chorobą po wypitej szczawie z dzikiego źródła. Potem bywał na plenerach w Beskidzie Sądeckim, ale malował tylko konie.

Akwarela
Akwarela-prof.-Maciąga

Mówił, że widział Alpy, Góry Skaliste, był w Szkocji, dobrze znał górskie Bałkany. Profesor konsekwentnie twierdził, że góry są nieciekawe. Wszystko zasłaniają, a jak się wyjdzie na górę, to widać tylko inne góry, że brakuje im nieba i szerokiej przestrzeni. Kiedy jednak, jak zawsze u Maciąga za sprawą koni, trafił do bram Beskidu Niskiego, zmienił zdanie: „jednak tu nie jest tak ciasno i sporo się dzieje”. Z czasem odnalazł tutaj wszystko co kochał: dziką naturę, przestrzeń, światło, wodę, mgłę, barwny świat roślin i konie … Cieszył się beskidzką wiosną, a zwłaszcza kwitnącą tarniną, którą wspólnie wyszukiwaliśmy - koniecznie nad wodą. By kwitnąca bielą polana odbijała się od jej lustra.

Zima-akwarela-prof.-Maciąg

Zachwycał latem pełnym słońca, gwałtownych burz i radości koni. Potem barwną jesienią rozświetloną ogniem buczyny, żarem modrzewi, a zwłaszcza płomieniem brzóz. Monochromatyczną zimą z mgłami, albo ostrą światłem i mrozem. Potrafił dostrzec piękno roztopów przedwiośnia, szarug późnej jesieni. Był profesor Ludwik Maciąg wybitnym animalistą, lecz w pejzażu niewielu może się z nim równać. Zwłaszcza w akwareli, której to ulotnej sztuki był mistrzem nad mistrzami. Doskonałe opanowanie tej niezwykle trudnej techniki, pozwalało mu na niezwykłą swobodę w kształtowaniu kompozycji, przy jednoczesnym błyskawicznym uchwyceniu chwili. Czyli wszystkiego co się dzieje z barwą, a zwłaszcza światłem, jego blaskiem lub błądzeniem, refleksami i kładzeniem się na różnych fakturach. Kompozycja Maciąga tworzona jest przez plamę, która jest wspaniale dopełniona barwami. Jego akwarele pełne głębi i myśli nie są wyłącznie pejzażami, dlatego nawet nie ocierają się o banał czy dosłowność.

Chodząc ze sztalugą bezbłędnie wybierał miejsce i po chwili skupienia przystępował do malowania. Najczęściej malował w samotności, lecz czasem wybierał się z przewodnikiem i kiedy zamoczył pędzel w wodzie można było już rozmawiać. Nie zadowalał się byle ładnymi widokami, pięknymi krajobrazami. Twierdził, że nie są warte malowania, będąc zbyt oczywistymi. Wyszukiwał piękno w zupełnie innych miejscach. Zdarzało się, że pokazywałem „zachwycające” miejsce, które jednak nie budziło jego zainteresowania. Stwierdzał wtedy - no tak, bardzo ładnie, lub żeby docenić trud drogi mówił, że pięknie mięta pachnie, a konie bardzo lubią miętę w owsie. Po czym zdarzało się, że w pobliżu, lecz z przeciwnej strony „coś” go zatrzymywało i tam rozkładał sztalugę. Jak mogłem tego nie widzieć, choć wcześniej przechodziłem tam przez dziesiątki lat. Choć wiem, że nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z naturą widzianą okiem Pana Ludwika, mam nadzieję, że i Wam uda się zobaczyć „to coś” w tych kilku beskidzkich pracach Profesora.